Góra Kjerag.

Kjerag 2002

Kjerag, to nazwa masywu górskiego położonego na zachodnim wybrzeżu Skandynawii. Tysiącmetrowe skały, wpadające bezpośrednio do fiordu, od lat przyciągają wielu turystów. Latem można tu spotkać przedstawicieli niemal wszystkich kontynentów. Nie brakuje również Polaków, którzy docierają do najbardziej niedostępnych zakątków Norwegii. Jedną z atrakcji turystycznych regionu jest ekscytująca podróż promem po Lysefjordzie.

Lysefjord prom

Podczas wycieczki można podziwiać między innymi słynną 600-metrową skalną ambonę Preikestolen, doskonale nadającą się do słonecznych kąpieli oraz kamienną kulę Kjeragbolten. Uczestnicy rejsów promowych, nierzadko mają okazję oglądać śmiałków rzucających się w przepaść. Najpierw pojawia się niewielka postać, niczym kamień spadająca wzdłuż skalnej ściany, a po kilku sekundach rozlega się przeraźliwy hałas, oznaczający otwarcie spadochronu.

Zapewne niewielu turystów zdecydowałoby się na tego rodzaju przygodę. Jednak dla B.A.S.E. jumperów skoki ze skał są głównym powodem przyjazdu do Skandynawii.

Norwegia BASE jumping

Po ubiegłorocznych przygodach również i w tym roku postanowiłem wykonać kilka B.A.S.E. skoków. Jadąc do celu mojej podróży zatrzymuję się w Oslo – stolicy kraju wikingów.

Tam odwiedzam doświadczonego B.A.S.E. jumpera – Petera, który dzieli się ze mną swoją wiedzą. Najwięcej czasu poświęcamy na odpowiednie przygotowanie sprzętu.

Spadochron przeznaczony do B.A.S.E. jumpingu najczęściej składa się tylko z jednej czaszy. W przypadku jej nieprawidłowego otwarcia, nie ma możliwości użycia czaszy zapasowej. Takie rozwiązanie konstrukcyjne podyktowane jest przede wszystkim małą wysokością skoku i względami bezpieczeństwa. Pojedynczą czaszę lepiej można rozmieścić w pokrowcu i tym samym zwiększyć niezawodność jej otwarcia. Sposób ułożenia spadochronu uzależniony jest od wysokości skoku. W moim przypadku slajder pozostawiam u góry i symetrycznie roluję komory (centralną oczywiście pozostawiając na środku). Po dobraniu odpowiedniego pilocika, umieszczam go w kieszonce znajdującej się pod pokrowcem. Kilkakrotnie markuję otwarcie spadochronu, gdyż w przypadku popełnienia najmniejszego błędu, skok zakończyłby się niepowodzeniem. Bogatszy o nowe doświadczenia wyjeżdżam z Oslo i następnego dnia docieram do maleńkiej miejscowości Lysebotn, która będzie moją bazą wypadową na Kjerag.

Lysebotn

W podróży oczywiście towarzyszy mi mój osobisty instruktor Bolesław Dzieciaszek, na którego wiedzę zawsze mogę liczyć. Ze zorganizowaniem samochodu i łodzi, umożliwiającej powrót po skoku do miejsca zamieszkania, nie mamy większych problemów. „Wikingowie” są bardzo życzliwi, jednak za wszystko trzeba słono płacić – nawet za ciepłą wodę pod prysznicem. Na miejscu spotykamy kilku Amerykanów, Australijczyka i oczywiście Norwegów. Planujemy jutrzejsze skoki.
Następnego dnia rano w międzynarodowym towarzystwie jadę do szlaku prowadzącego na Kjerag. Kierowca obładowanego busa nawet nie myśli o wrzuceniu drugiego biegu. Droga jest zbyt stroma, a jakby tego było mało, trzeba przejechać przez 1100 m nieoświetlony, bardzo wąski tunel. Klocki hamulcowe mijających nas samochodów rozgrzane są do czerwoności. Po kilkudziesięciu minutach jazdy dojeżdżamy do szlaku.

W miarę podchodzenia pod górę odczuwamy coraz większe zmęczenie. Daleko w tyle pozostaje Amanda, na którą często będziemy musieli czekać. Jeden z przystanków robimy przy B.A.S.E. punkcie nr 1. Doskonałe miejsce do skoku, ale wylądować można tylko na bardzo małej polance, położonej na zboczu góry. Polanka jest tak mała, że dobrze nie widać jej z góry. Nikt nie decyduje się na skok. Idziemy dalej.

Szlak na Kjerag

Trzy godziny później docieramy na miejsce. Rozdzielamy się na dwie grupy. Ja idę w kierunku B.A.S.E. punktu numer 7, z którego skakałem w ubiegłym roku. Tym razem czuję się o wiele pewniej, ale ciągle myślę o katastrofie, która wydarzyła się kilka miesięcy temu w Szwajcarii. Jeden z B.A.S.E. jumperów ześlizgnął się z ośnieżonego urwiska, podczas gdy jego spadochron znajdował się jeszcze w torbie transportowej. Zastanawiam się, co musiał czuć wiedząc, że spadochron ma na plecach, ale nie może go otworzyć. Na wszelki wypadek najpierw zakładam sprzęt, a dopiero później podchodzę z kamerą na skraj przepaści. Na dole czeka już łódź. Ustalamy kolejność skoku. Ponieważ nie chcę pozostać sam na górze, skaczę jako pierwszy.

Kjerag Borysław Dzieciaszek

Wszystko przebiega prawidłowo. Po oddzieleniu od skały, udaje mi się utrzymać prawidłową pozycję i oddalić od ściany. Spadochron otwieram bez jakichkolwiek problemów. Czasza wypełnia się prawidłowo i szczęśliwie ląduję na piargu. Niestety nie wszystkim się powiodło. Jeden z Amerykanów podczas lądowania uderzył w głaz i złamał nogę. Po dwóch godzinach zostaje przetransportowany śmigłowcem do szpitala.

Kjerag wypadek

Wieczorem wykonuję jeszcze jeden udany skok, tym razem z B.A.S.E. punktu nr 6, natomiast nazajutrz zamierzam skoczyć z punktu nr 5. Skok z tego miejsca jest nieco bardziej ryzykowny ponieważ z prawej strony znajduje się inna skała. Jeżeli spadochron otworzy się w złym kierunku, może dojść do katastrofy. O wykonaniu salta lub innej ewolucji w czasie spadania na razie nie myślę. Pokrowiec mojego spadochronu zapinany jest w całości na taśmę velcro i mógłby otworzyć się w najmniej oczekiwanym momencie. Poza tym, ciągle jeszcze mam zbyt małe doświadczenie i mógłbym na dłużej utracić kontrolę nad swobodnym spadaniem. Otwarcie spadochronu przodem do skały nie należałoby do przyjemności. Na B.A.S.E. jumpera czeka również kilka innych niebezpieczeństw, takich jak, zderzenie ze skalnym występem, awarie w otwarciu spadochronu, czy lądowanie na bardzo nierównym i ograniczonym terenie. 

Podczas całego pobytu w Norwegii mamy szczęście do pogody. Wysoka temperatura, dochodząca nawet do 28°C i mała ilość opadów, pozwalają na szybką realizację zamierzonych planów. Ciepłe ubrania okazują się nieprzydatne.

Wolny czas spędzamy na łowieniu ryb, które po przyrządzeniu zjadamy na kolację. Najlepszą przynętą okazują się twistery. Norweskie ryby niechętnie połykają polski pęczak i chleb. Jeden z wieczorów spędzamy na rozmowie z niedawno przybyłymi Duńczykami. Biegła znajomość języka rosyjskiego nie na wiele się przydaje. Dyskutujemy oczywiście o skokach. Okazuje się, że na Półwyspie Jutlandzkim jest około 20 klubów spadochronowych. Prawie wszystkie działają głównie w weekendy. Nie wszędzie skacze się z 4000 m. Są małe kluby, gdzie wysokość skoku jest mniejsza. Podyktowane to jest osiągami samolotu i względami ekonomicznymi. Na koniec rozmawiamy oczywiście o B.A.S.E. jumpingu. Jeden z Duńczyków zamierza skoczyć z tego samego miejsca co ja, tak więc następnego dnia rano wspólnie wyruszamy na szlak.

Kjerag - przygotowanie do skoku

Po dotarciu na miejsce, chcąc ustalić wysokość pionowej ściany, znajduję dość duży kamień i rzucam go w przepaść. To stary, wypróbowany sposób B.A.S.E. jumperów. Zanim kamień uderzy w skalny występ, mija 14 sekund. Oznacza to, że ściana ma około 500 m wysokości. Po prawej stronie respekt wzbudza kolejna skała. Jeżeli mój spadochron w nią nie uderzy, wszystko zakończy się dobrze. Bez dłuższego zastanawiania rzucam się w przepaść!

Borysław Dzieciaszek

Mija 11 sekund. Otwieram spadochron, który nieznacznie obraca się w prawo. Natychmiast ściągam lewą taśmę i wykonuję obrót. Dalej skok przebiega bez problemów. Mojemu koledze także sprzyja szczęście. Tradycyjnie już lądujemy na piargu, gdzie z kamerą w ręku czeka na nas mój osobisty instruktor.

Po pięciu dniach spędzonych w krainie fiordów, udajemy się w dalszą podróż. W drodze odwiedzamy kilka Norweskich i Szwedzkich lotnisk. Płynąc promem przez Bałtyk, myślimy o następnej, przyszłorocznej wyprawie.