Marmolada (3343 m n.p.m.)
Dolomity, to pasmo górskie leżące na terenie Południowych Alp Wapiennych. Nie stanowią one wyraźnego łańcucha górskiego, lecz składają się z grup skalnych oddzielonych przełęczami i dolinami. Do największych grup należy Marmolada, której sercem jest potężny masyw z jedynym znaczącym lodowcem występującym w Dolomitach. Choć lodowiec Marmolady nie jest tak okazały, jak inne śnieżne jęzory Alp, to jest ona tłumnie odwiedzana przez turystów.
To tutaj lód kontrastuje z pionowymi, gładkimi urwiskami i tutaj znajduje się najwyższy szczyt Dolomitów, Punta Penia wznoszący się na wysokość 3343 m n.p.m. Jego pierwszym zdobywcą był miejscowy alpinista Paul Grohmann, który dotarł na szczyt 28 września 1864 r. Towarzyszyli mu przewodnicy z Cortiny, bracia Andelo i Fulgenciio Dimai. Droga, którą wybrali pierwsi zdobywcy, pokrywa się prawie całkowicie z dzisiejszą trasą przez lodowiec, zalecaną dla doświadczonych turystów.
W związku z tym, że szczyt będę zdobywał samotnie, nie mogąc liczyć na asekurację podczas trawersu lodowca, planuję wejść na Punta Penia granią zachodnią. Po nocy spędzonej nad jeziorem Lago di Fedaia, punktualnie o godzinie 8.00 melduję się na dolnej stacji kolejki gondolowej prowadzącej na Pian Fiacconi (2625 m n.p.m.). Bilet wykupuję w dwie strony, mając nadzieję, że zdążę na ostatni kurs kolejki o godzinie 16.45. Po kilkunastu minutach jazdy, jako pierwszy i jak na razie jedyny turysta docieram do górnej stacji.
Następnie rozpoczynam wędrówkę drogą nr 606 trawersując północne zbocze masywu. Trasa początkowo przebiega nieco w dół, okrążając dużą ostrogę skalną i jest dobrze oznakowana, jednak za ostrogą oznaczeń już nie ma. Widoczna jest wprawdzie przełęcz Forcella Marmolada, ale nie wiem którędy do niej dojść. Postanawiam więc podejść nieco wyżej, w kierunku stromych ścian kotła Sot Vernel i stamtąd ustalić przebieg drogi. Szybko okazuje się jednak, że muszę zweryfikować swój plan, podejście uniemożliwiają piarżyska.
Na szczęście zza skalnej ostrogi wyłania się dwóch wspinaczy, którzy zmierzają w kierunku przełęczy. Wkrótce dochodzę do małego lodowca. Wspinacze idący przede mną wchodzą na śnieżne pole bez raków.
Zbierając informacje o lodowcu dowiedziałem się, że nie jest on groźny i przy dogodnych warunkach nie trzeba używać specjalistycznego sprzętu. Postanawiam więc również przejść przez lodowiec, a właściwie po tym co z niego pozostało, bez raków. Początkowo nie napotykam na większe trudności, ale niebawem okazuje się, że luźne kamyki pokrywające lód znacznie utrudniają wędrówkę. Dalsza droga bez raków robi się zbyt ryzykowna.
Zatrzymuję się przy napotkanym głazie i zakładam odpowiedni sprzęt. Nieświadomy tego, co za chwilę mnie spotka, opieram się o głaz, który niespodziewanie odrywa się od lodu i zaczyna zsuwać się razem ze mną. Przewracam się. Głaz przelatuje obok mnie, upadek hamuję rękami doznając niegroźnych otarć. Kolejni wspinacze, którzy dotarli na skraj lodowca obserwują zdarzenie, gdyby szli bezpośrednio za mną byliby narażani na duże niebezpieczeństwo. Przez chwilę nie wstaję i analizuję całą sytuację. Mało brakowało, a zamiast wejścia na Marmoladę, sam bym nią został. Z dużo większą ostrożnością stawiam kolejne kroki.
Po dotarciu na skraj lodowca okazuje się, że muszę zejść nieco niżej do skał, gdzie zaczyna się droga prowadząca na przełęcz. Wskazówek udziela mi austriacki przewodnik, prowadzący w kierunku szczytu kilku amatorów mocnych wrażeń. W tym miejscu zdejmuję raki i zakładam uprząż wraz z systemem asekuracyjnym.
Z dotarciem na przełęcz Forcella Marmolada (2896 m) nie mam żadnych trudności. Droga jest bardzo dobrze ubezpieczona. Wyjście z wąskiego wcięcia przełęczy na łatwe skalno-piarżyste zbocze umożliwia szereg klamer. Niestety w tym miejscu kolejny raz zbaczam z trasy. Zamiast podążać piarżystym zboczem, wspinam się na kolejne skały. Szlak nie jest oznakowany, a ja zasugerowałem się dwoma stalowymi prętami przytwierdzonymi do skały. Na szczęście spotykam kolejnych Austriaków, którzy wskazują właściwą drogę. W związku z tym, że trasa nie jest tak łatwa nawigacyjnie, jakby się mogło wydawać po przeczytaniu przewodnika i analizie mapy, dalszą wspinaczkę postanawiam realizować nie tracąc Austriaków z pola widzenia.
Po przejściu zbocza dochodzę do krawędzi grani, jak się później okazuje jej nachylenie nie jest stałe. Strome odcinki przeplatają się z łagodnymi. Droga jest bardzo dobrze ubezpieczona, ekspozycja znaczna. W razie burzy trudno byłoby się z niej szybko wycofać, ale pogoda na szczęście dopisuje. Wspinaczka nie nastręcza większych trudności, choć wysokość daje się we znaki.
Jeden z odcinków via feraty jest niemal pionowy, jednak stalowe klamry i rozciągnięta wzdłuż nich poręczówka ułatwiają pokonanie ściany. Zastanawiam się jednak, czy powrót tą drogą nie będzie zbyt trudny, tym bardziej, że prognoza pogody na kolejne godziny nie jest zbyt obiecująca. Postanawiam zapytać Austriaków, którędy będą wracać. Okazuje się, że przez lodowiec i odradzają powrót granią zachodnią. Po południu bardzo często występują burze i przebywanie w tym czasie na via feracie poprowadzonej granią jest bardzo niebezpieczne.
Uzyskane informacje nieco mnie zmartwiły, ponieważ przejście przez lodowiec wymaga posiadania liny i współtowarzysza do asekuracji. Jedyne wyjście, to dołączyć do Austriaków. Po krótkiej rozmowie zgadzają się na wspólny powrót. Jestem bardzo zadowolony. Teraz wspinaczka idzie jeszcze sprawniej. Wkrótce grań wypłaszcza się, a do szczytu pozostało ok. 150 m przewyższenia.
W tym miejscu spodziewałem się śnieżnej kopuły, której brak. Droga jest rozległa, a zbocze niezbyt strome, łatwe do pokonania. Po krótkim marszu widać najwyższy wierzchołek Marmolady i umieszczony na nim krzyż.
Kilkadziesiąt metrów przed nim znajduje się dość szpetny barak. Kiedyś był tu punkt gastronomiczny, obecnie barak stoi pusty, prawdopodobnie można się w nim schronić w razie załamania pogody.
Dochodzę do krzyża. Widok rozciągający się z Punta Penia wynagradza trudy wspinaczki. Staram się dostrzec szczyt, na który wszedłem dwa lata temu, ale Grossglockner schował się gdzieś w chmurach.
Po wschodniej stronie widoczny jest niższy wierzchołek Marmolady – Punta Rocca (3309 m n.p.m.), a na grani Ombretta, górna stacja kolejki dowożąca turystów z miejscowości Malga Ciapela.
Na szczycie pojawiają się kolejni wspinacze. Część z nich szła przez lodowiec i dopiero teraz dostrzegam, którędy będzie przebiegać droga powrotna. Przyznam szczerze, że gdybym był zdany wyłącznie na siebie, miałbym trudności z odszukaniem szlaku.
Dwaj Austriacy, z którymi mam zamiar przejść lodowiec, szykują się do zejścia. Jeden z nich dokładnie omawia przebieg trasy. Ruszamy! Początkowo droga prowadzi łagodnym grzbietem, który jednak szybko się zwęża. Po lewej stronie ciągnie się śnieżne pole, a po prawej przepaść. W tym miejscu należy iść bardzo ostrożnie, ponieważ drobne kamyczki pokrywające skały mogą być przyczyną upadku i stoczenia się z urwiska. Na wszelki wypadek dodatkowo podpieram się czekanem. Po niezbyt długim marszu dochodzimy do via feraty. Choć droga przebiega prawie pionowo nie nastręcza większych trudności ze względu na liczne pręty i poręczówkę. Należy jednak uważać na luźne kamienie. Uprząż z systemem asekuracyjnym oraz kask są niezbędne.
Dochodzimy do miejsca, gdzie od lodowca dzieli nas już tylko kilka metrów wysokości, tu kończy się via ferata, a bezpieczne dostanie się na śnieżne pole uniemożliwiają luźne kamienie. Podobnie, jak inne ekipy, ten krótki odcinek pokonujemy przy użyciu liny. Po kolei zjeżdżamy na lodowiec, na skraju którego wkładamy raki i związani liną, dużymi zakosami podążamy w kierunku Pian Fiacconi.
Jeden z Austriaków z wyraźnym niezadowoleniem komentuje zachowanie dwóch czeskich turystów, którzy idą przez lodowiec bez asekuracji i odpowiedniego wyposażenia.
Nieco dalej widać pięciu innych austriackich wspinaczy prawidłowo się asekurujących i sprawnie omijających szczeliny.
Końcowy odcinek lodowca jest stromy i oblodzony, bez użycia raków byłby trudny do pokonania. Z odpowiednim wyposażeniem nie nastręcza jednak większych trudności i sprawnie docieramy do Pian Fiacconi. Tutaj żegnam się z sympatycznymi Austriakami i dziękuję za wspólną górską przygodę. Bez ich uprzejmości nie zaliczyłbym drogi przez lodowiec.
Marmolada, to kolejny masyw górski, który nauczył mnie pokory i nieprzeceniania własnych umiejętności. Po dotarciu do obozu czeka na mnie kulinarna niespodzianka – placki ziemniaczane przygotowane przez mojego tatę, z którym wcześniej podróżowaliśmy po Niemczech, Austrii, Włoszech, Słowenii i Chorwacji.
Borysław Dzieciaszek