Kjerag 2001
W połowie lipca 2001 r., razem z moim ojcem i jednocześnie osobistym instruktorem Bolesławem Dzieciaszkiem, ruszamy w kierunku krainy fiordów, na od dawna zaplanowaną wyprawę. Naszym celem jest góra Kjerag, z której zamierzam skoczyć na spadochronie. Po całodniowej jeździe samochodem i kilkugodzinnej podróży promem, docieramy do poszarpanej linii brzegowej południowej Skandynawii. Setki wysepek i góry wpadające do Morza Północnego, urzekają nas swoim widokiem. Jedziemy w głąb Norwegii. Kręte, strome drogi, niejednokrotnie zbudowane na skalnych półkach oraz długie, norweskie tunele, dostarczają nam dodatkowych wrażeń.
Ostatni, prawie 60 km odcinek, przejeżdżamy bardzo wąską szosą, na której mieści się tylko jeden samochód. Z nadjeżdżającymi z przeciwka pojazdami, można wyminąć się tylko na specjalnych zatoczkach.
Po kilku godzinach jazdy docieramy na miejsce i po raz pierwszy spoglądamy na masyw górski o nazwie Kjerag. Pierwszy skok wykonał tu w 1994 r. Stein Edvardsen, który dwa lata później założył Norwegian B.A.S.E. Association (Norweski Związek B.A.S.E.).
Wkrótce poznajemy Chrisa, sympatycznego Norwega, mającego na swoim koncie ponda 200 tego typu skoków. Dowiadujemy się od niego, że rozciągający się przed nami masyw górski, nie zawsze był przyjazny dla odwiedzających go skoczków. W minionych latach zginęło tu 5 śmiałków. Ostatnia katastrof katastrofy wydarzyła się w ubiegłym roku. Chris zdradza mi sekrety B.A.S.E. jumpingu i przygotowuje do skoku.
Kilka razy dziennie obserwujemy jak skaczą inni. 13 lipca w piątek około 21:00, dwóch Amerykanów i Australijczyk zamierza skoczyć ze skały, znajdującej się nad campingiem. Niestety nie mają szczęścia. Pierwszy skoczek po otwarciu spadochronu zahacza o drzewa i zatrzymuje się na skalnej półce. Drugi, po kilku minutach skacze mu na ratunek i lądowanie kończy na skale. Australijczyk rezygnuje ze skoku. W strugach ulewnego deszczu i niskiej temperaturze powietrza, Amerykanie spędzają noc na wysokości 700 m n.p.m. Nad ranem przylatuje śmigłowiec Sea King, który przeprowadza akcję ratowniczą. Jak się później okazało, jeden ze śmiałków złamał nogę, natomiast drugi wyszedł z opresji bez szwanku.
Ekscytujący lot nad fiordem
Następnego dnia mam wykonać swój pierwszy B.A.S.E. skok. Po przygotowaniu sprzętu razem z Chrisem wsiadamy do samochodu. Jedziemy pod górę, bardzo stromą i krętą drogą. Znaczna część drogi prowadzi przez nieoświetlony tunel, gdyby w tym momencie wysiadły światła w naszym samochodzie, to nie wiem, czy bez latarek bylibyśmy w stanie z niego wyjść. Wkrótce dojeżdżamy do szlaku prowadzącego na górę Kjerag. W tym czasie mój osobisty instruktor płynie, wynajętą łodzią, w kierunku podnóża masywu.
Po półtoragodzinnym marszu zatrzymujemy się przy kamiennej kuli Kjeragbolten, wciśniętej pomiędzy dwie skały. Niesamowity widok. Wyjmuję aparat i robię kilka zdjęć. Chwilę odpoczywamy i ruszamy w kierunku B.A.S.E. punktu numer 7. Po drodze mijamy połacie śniegu, które pomimo kilkunastostopniowej temperatury nie topnieją.
Widoki zapierają dech w piersiach. Kilkusetmetrowe urwiska i błękitna woda 42 km zatoki morskiej robi niesamowite wrażenie. Zaczynam odczuwać coraz większy respekt przed ogromem górskiego masywu.
Docieramy na miejsce. W dole widać łódź i niewielki piarg, na którym mam wylądować. Chris udziela mi ostatnich wskazówek i jeszcze raz sprawdzamy sprzęt. Na plecach mam tylko jeden spadochron. W razie nieprawidłowego otwarcia czaszy, jedynym ratunkiem może okazać się lądowanie we fiordzie. Z łodzi otrzymujemy wiadomość dotyczącą kierunku wiatru. Jestem nieco podekscytowany, ale wiem, że na pewno zdecyduję się na skok. Dociągam taśmy udowe spadochronu i ostrożnie podchodzę na skraj przepaści. Nie widzę tego co jest pode mną, ponieważ widok przesłania pochylona pod dużym kątem krawędź urwiska. Muszę zaufać Chrisowi, który przypomina mi, że po odbiciu mam patrzeć na niebo. W przeciwnym razie nie zdołam utrzymać odpowiedniej pozycji i po 8 sekundach zderzę się ze skałą.
Jestem gotowy. Czuję się doskonale. Wiem, że za chwilę będę bogatszy o nową lotniczą przygodę. Odliczam do trzech i rzucam się w przepaść.
Cisza! Zastanawiam się, czy zahaczę nogami o skałę, ale nic takiego nie następuje. Rozpędzam się. Odczuwam coraz większy pęd powietrza – jest to sygnał, że mogę spojrzeć w dół. Oszołamiający widok! Nagie głazy, tylko gdzieniegdzie porośnięte ubogą roślinnością, pędzą mi na spotkanie. Z dużą prędkością mijam kolejne skalne występy. Dopiero teraz uświadamiam sobie, jak potężna jest góra Kjerag. Zaczynam niebezpiecznie zbliżać się do odstającego podnóża masywu. Przenoszę ręce do tyłu i oddalam się od ściany. Po 12 sekundach spadania otwieram spadochron. Wszystko w porządku! Siedmiokomorowa czasza wypełnia się prawidłowo, tyłem do ściany. Ściągam prawy uchwyt sterowniczy i lecę w kierunku piargu. Ląduje bezpiecznie na równej powierzchni porośniętej trawą. Jestem bardzo szczęśliwy.
Następnego dnia opuszczamy Kjerag i udajemy się do miejscowości Voss, gdzie będziemy skakać z An-28 rodzimej produkcji, ale po dwóch dniach jeszcze raz powracamy do pierwotnego celu naszej podróży, gdzie w towarzystwie Chrisa wykonuję swój drugi B.A.S.E. skok.
Tym razem nie jestem aż tak zestresowany, jak za pierwszym razem. Zaprzyjaźniłem się z górą Kjerag i na pewno jeszcze nie raz tu wrócę.