Borysław Dzieciaszek

Smellveggen 2003

Najbardziej ekstremalną odmianą spadochroniarstwa jest tzw. B.A.S.E. jumping, czyli skoki ze skalnych urwisk lub wysokich budowli. Prawdopodobieństwo odniesienia kontuzji jest o wiele większe niż podczas tradycyjnych skoków. B.A.S.E. jumper z reguły wyposażony jest tylko w jeden spadochron, gdyż z powodu małej wysokości skoku i tak nie mógłby skutecznie użyć czaszy zapasowej. W przypadku awarii spadochronu nie ma szans na ratunek.

BASE jumping Smellveggen

Dużym zagrożeniem jest również niekontrolowany obrót czaszy tuż po jej wypełnieniu. Jeżeli czasza ustawi się przodem do ściany, niewiele pozostaje sekund na uniknięcie zderzenia. Nie małym wyzwaniem jest także lądowanie na ograniczonym terenie. W przypadku wykonania skoku w mieście lub w trudno dostępnych górach, trzeba wykazać się nie lada umiejętnościami, żeby bez szwanku powrócić na ziemię. Jakby tego było mało, na B.A.S.E. jumperów zazwyczaj polują stróże prawa, gdyż skoki z wysokich budowli w wielu miejscach są zakazane. Dostanie się niepostrzeżenie na szczyt wieżowca lub masztu, można uznać za duży sukces. Choć zagrożeń jest sporo, z roku na rok przybywa na świecie spadochroniarzy, którzy decydują się na wykonanie choćby kilku ekscytujących skoków z podłoża stałego. Do tej grupy miłośników mocnych wrażeń zaliczam się również i ja!

Smellveggen Kjerag

W połowie lipca bieżącego roku, razem z moim osobistym instruktorem Bolesławem Dzieciaszkiem, po raz trzeci obieramy kierunek na północ, gdzie przez Bałtyk i Szwecję udajemy się do Norwegii.

Pierwszym celem naszej lotniczo-turystycznej wyprawy jest wizyta w sztokholmskim klubie spadochronowym położonym około 40 km od stolicy Szwecji. Niestety okazuje się, że nawet w Skandynawii organizatorzy skoków niekiedy napotykają na przeszkody, utrudniające działalność lotniczą. W bieżącym roku, z powodów finansowych, klub zawiesił działalność. Na osłodę pozostaje nam zwiedzanie stolicy największego państwa na Półwyspie Skandynawii. Po zwiedzeniu Sztokholmu ruszamy na zachód w kierunku Norwegii. Po kilkunastu godzinach jazdy docieramy do Oslo, gdzie podobnie jak w ubiegłym roku odwiedzam zaprzyjaźnionego B.A.S.E. jumpera. Peter, na początku pokazuje mi swoją nogę poskręcaną śrubami. Podczas ostatniego skoku doznał rozległego złamania kości stopy i podudzia. Jego spadochron uległ awarii, skręcone linki spowodowały obroty. Ponieważ wysokość skoku była zbyt mała, Peter nie mógł nic zrobić i z dużą prędkością uderzył w zbocze góry. Dobrze, że skończyło się tylko na połamanej nodze. Oglądamy film z wyczynami Petera w Portugalii, gdzie jako pierwszy wykonał skok z klifu i wylądował na wąskiej plaży wyłaniającej się spod fal podczas odpływu. Jak zwykle dyskutujemy o technice skoku i sprzęcie. 

Czwartego dnia jazdy samochodem po wąskich i krętych drogach Skandynawii, docieramy do celu naszej podróży. Spoglądam na monumentalny Smellveggen, górę położoną nieopodal końca fiordu, która przez ostatni rok spędzała mi sen z powiek.

Smellveggen

Umożliwia ona kilkanaście sekund swobodnego spadania, ale potem trzeba wylądować na małej polance. Polankę wykarczowali B.A.S.E. jumperzy mający dosyć zawieszania czasz na konarach drzew. Jej nieznaczna wielkość i nachylenie pod dużym kątem sprawia, że nawet przez chwilę nie myślę o lądowaniu w tym miejscu. Planuję inny wariant skoku. Zamierzam wykonać niewielkie opóźnienie i liczyć na łut szczęścia, że uda mi się dolecieć na równinę zamykającą fiord. Jeżeli wiatr będzie korzystny, skok powinien się udać. Przez chwilę rozmyślam o katastrofie, która wydarzyła się kilka lat temu. Angielski B.A.S.E. jumper, po wykonaniu skoku zderzył się ze ścianą i zawisł na skalnej półce. Ponieważ zapadał zmrok, akcję ratunkową Norwedzy mieli podjąć dopiero rano. Wcześniej upewniono się, że skoczek jest bezpieczny, a na noc owinął się czaszą. Niestety nad ranem Anglik podjął desperacką próbę zeskoczenia ze skalnego występu i lądowania na czaszy zapasowej. Spadochron nie zdążył się wypełnić i skoczek poniósł śmierć.

Następne dni pobytu w kraju Wikingów, to oczekiwanie na właściwą pogodę.

Smellveggen w chmurach

Wolny czas spędzamy na łowieniu dorszy. Mój osobisty instruktor doskonale wyposażył nas w sprzęt wędkarski, którym imponujemy nawet Norwegom. Szkoda, że większe ryby nie są nim zainteresowane. Poznajemy też Flávia Bettio, sympatycznego Brazylijczyka. Jego dziadkowie pochodzą z Polski. Chcąc mu się przypodobać wymieniamy nazwiska znanych brazylijskich piłkarzy, a on niespodziewanie pyta nas, czy Olisadebe pochodzi z Zakopanego. Wybuchamy śmiechem! Ponieważ Flávio nie zna naszego ojczystego języka, uczymy go kilku podstawowych zwrotów, zaczynając od „w Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie”. Flávio rewanżuje się portugalskim „muito obrigado” (bardzo dziękuję) i „como vai voce” (jak się czujesz). Zapobiegawczo prosimy go też o podanie praktyczniejszego zwrotu; „saúde” (na zdrowie).

Po trzech dniach spoglądania w niebo i rozmowach o brazylijskim futbolu w końcu nadchodzą wymarzone upały. Norweskie lato niczym nie różni się od polskiego. Temperatura dochodzi do 28°C. 

Zimna woda fiordu nie zachęca nas jednak do kąpieli, choć bladzi Szwedzi nie przepuszczają takiej okazji. Nie czekając na udar słoneczny, szybko załatwiam sprawy organizacyjne związane ze skokiem i wyposażony w spadochron wyruszam w kierunku B.A.S.E. punktu nr 2.

BASE point Smellveggen

Marsz nie trwa zbyt długo, a na szlaku spotykam wielu turystów. Mam sporo szczęścia bowiem wśród nich znajduje się kilku polskich biznesmenów. Są zaskoczeni, bo nie przypuszczali, że tak daleko od domu spotkają rodaka skaczącego ze skały. Oddaję im swoją kamerę prosząc o nagranie skoku. Jak wszystko pójdzie dobrze, spotkamy się przy schronisku i tam zobaczę co zarejestrowali.

BASE point Smellveggen

Ubieram spadochron, a potem podchodzę na skraj przepaści. Z góry nie wygląda to zbyt ciekawie. Nie mogę wypatrzeć polanki, a koniec fiordu wydaje się być bardzo odległy.

Smellveggen polanka

Jestem jednak pełen optymizmu. Teraz, kiedy nie mam już kamery, zawsze mogę wodować we fiordzie. Być może spotkam fokę, która od kilku dni upodobała sobie wody błękitnej zatoki. Dobrze, że nie muszę obawiać się rekinów. Ciekawe, czy australijski B.A.S.E. jumper pomyślałby o tym samym. Moim przygotowaniom przygląda się około czterdziestu turystów. Jeszcze nigdy nie mogłem liczyć na taką widownię.

Czuję się jak kaskader mający dokonać niebezpiecznego wyczynu. Wiem, że nie mogę zrobić zbyt dużego opóźnienia, ponieważ stracę szansę lądowania na równinie. Natomiast jeśli spadochron otworzę zbyt wysoko, czasza ze względu na małą prędkość może ulec awarii. Najbardziej obawiam się niekontrolowanego obrotu i zderzenia ze skałą. Bezpośrednio przed skokiem, jeden z bardziej doświadczonych B.A.S.E. jumperów, udziela mi cennej wskazówki. Po otwarciu spadochronu powinienem lecieć wzdłuż zbocza, ponieważ wtedy prądy wznoszące spowodują, że opadanie czaszy będzie mniejsze. Biorę sobie to do serca, pozdrawiam widownię i rzucam się w przepaść.

Borysław Dzieciaszek skok

Czuję jak za mną, z dużą prędkością przesuwa się ciemna skała. Bardzo szybko przenoszę ręce do tyłu, ale i tak nie mogę od niej odlecieć. Prędkość spadania jest ciągle zbyt mała. Otwieram spadochron i uświadamiam sobie, że jeśli zawiedzie, nie będę mógł cieszyć się z udanego skoku. Na szczęście wszystko jest ok. Szybko obieram kierunek na koniec fiordu i lecę wzdłuż skał. Staram się nie przekraczać linii brzegowej. Co jakiś czas czuję, jak spadochron wolniej opada, to efekt prądów wznoszących, o których mówiono przed skokiem. Po minucie szybowania jestem już w bezpiecznej odległości od równiny i wiem, że skok będzie udany. Mam nawet zapas wysokości, który wykorzystuję na zrobienie kilku „zwitek” i radosne okrzyki. Lądowanie następuje w zaplanowanym miejscu. Dumny Smellveggen już nie będzie mi spędzał snu z powiek. Zaliczyłem kolejny szczyt!

Po zabezpieczeniu spadochronu wracam na górę, gdzie wyglądam turystów, którym oddałem kamerę.

Układanie czaszy

Mijają dwie godziny. Koło schroniska pojawili się paraglajciarze. Oni również upodobali sobie norweskie fiordy. Przyjeżdżają tu od niedawna, ale nabrali już takiej wprawy, że nawet oferują loty z pasażerem. 

schronisko Oygardstol

Zbliża się wieczór, a moich przypadkowych operatorów kamery nadal nie ma. Czyżby sok miał kosztować dodatkowe 3.000 zł? Na szczęście dostrzegam znajomą postać! Biznesmeni z Krakowa zauroczeni tysiącmetrowymi przepaściami i rozgrzanymi przez słońce turystkami, nie prędko zamierzali powrócić do schroniska. Uruchamiam kamerę i oglądam skok. Dobre wybicie i 7 s swobodnego spadania wystarczyło, żeby wszystko zakończyło się pomyślnie.

Drugi skok

Nazajutrz zamierzam wykonać drugi skok z B.A.S.E. punktu nr 6. Ponieważ zaliczyłem już to miejsce, przechodzę kilkanaście metrów dalej, gdzie podczas spadania będę mógł oglądać skały z innej perspektywy. Jak zwykle skok dostarczył mi wielu niezapomnianych wrażeń. Spadochron nie zawiódł, a lądowanie odbyło się na piargu, tuż obok kilkunastu tonowego głazu.

W drodze powrotnej do Polski zwiedzamy „największe drewniane miasto w Europie” Stavanger i ważny norweski port w Kristiansand. Na noc zatrzymujemy się nieopodal lotniska pasażerskiego w Kjevik, na którym odbywają się skoki. Norweskim kontrolerom ruch lotniczego nie przeszkadzają spadochroniarze realizujący swoje hobby, nawet wtedy, gdy co kilkanaście minut na pasie ląduje samolot rejsowy. Skoki odbywają się do późnych godzin wieczornych, gdyż latem ciemno robi się dopiero po północy. Następnego dnia jedziemy do szwedzkiego Varberg, na imprezę o nazwie „Wheels & Wings”, czyli „Koła i skrzydła”. Jest to zlot miłośników starych samochodów i samolotów. Impreza odbywa się na lotnisku zlokalizowanym za portem morskim i co roku przyciąga wielu turystów. Część z nich przylatuje prywatnymi samolotami, które również stanowią dodatkową atrakcję. 

W przedostatnim dniu naszej wyprawy zwiedzamy kolejną europejską stolicę Kopenhagę, a potem przez duńskie mosty i Berlin wracamy do Polski. Po powrocie do domu dowiadujemy się o pierwszej tegorocznej katastrofie w Norwegii. Zginął szwedzki B.A.S.E. jumper, który skoczył z zakazanego miejsca na górze Trollveggen. Ciekawe, czy mieliśmy okazję go poznać?