Grossglockner (3798 m n.p.m.)
Najwyższym szczytem Austrii jest Grossglockner (3798 m n.p.m.). Jego wysokość może nie jest zbyt imponująca, gdyż w Alpach jest ponad 240 czterotysięczników, ale jest to drugi alpejski szczyt pod względem wyniosłości. Prowadzą na niego trzy drogi. Łatwiejsze przez lodowiec Ködnitzkees i bardzo trudna, strzelistą, długą granią – Stüdlgrat.
W ramach przygotowań do wyprawy na Mont Blanc, zamierzam zaaklimatyzować się zdobywając Grossglockner.
Z parkingu położonego przy schronisku Lucknerhaus (1918 m n.p.m.) wyruszam wczesnym rankiem. Idąc drogą 702B szybko docieram do schroniska Lucknerhütte (2241 m n.p.m.).
Dalej drogą 713 dochodzę, do położonego na wysokości 2802 m n.p.m., schroniska Stüdlhutte. Tutaj muszę zdecydować, którym szlakiem będę zdobywał szczyt. Ponieważ lubię wyzwania i obawiam się samotnego trawersu przez lodowiec Ködnitzkees, wybieram trudniejszą trasę, wymagającą wyczerpującej wspinaczki granią.
Żeby dotrzeć do grani, najpierw muszę przejść niezbyt stromy odcinek skrajem lodowca Teischnitzkees. Ta na pozór łatwa trasa daje mi się mocno we znaki. Jako spadochroniarz wykonujący setki skoków z wysokości 4000 m nigdy bym nie przypuszczał, że już od wysokości 3000 m n.p.m. można mieć problemy związane z aklimatyzacją. Wyraźnie wyczuwam puls w tętnicy szyjnej i co kilkanaście kroków muszę przystanąć, żeby złapać kilka głębokich oddechów. Po dojściu do końca śnieżnej ścieżki, pojawia się kolejny problem – bezskutecznie próbuję odszukać szlak, prowadzący na grań. Uporczywe wpatrywanie się w skały, z nadzieją na odnalezienie czerwono-białych znaków, nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Postanawiam więc wspiąć się kilkadziesiąt metrów i w razie nieodnalezienia szlaku, zawrócić. Pierwsze kroki na skruszałych skałach, stawiam bez przekonania, ale po napotkaniu na punkty asekuracyjne moje morale wzrasta i wspinaczka idzie jak z płatka. Wysokość już tak bardzo nie daje się we znaki, być może dlatego, że często się zatrzymuję w celu wybrania najbardziej optymalnej trasy.
Docieram do grani. Po drugiej stronie rozpościera się widok na lodowiec Ködnitzkees i trawersujących go wspinaczy.
Widoczne jest także schronisko Erzherzog Johann Hütte, w którym zamierzam spędzić noc, ale żeby do niego dotrzeć, najpierw muszę zdobyć szczyt. Innej drogi nie ma.
Szlak, którym podążam, nie jest oznakowany prawdopodobnie dlatego, że cały czas przebiega granią i nie ma innej alternatywy. Po kilku godzinach wspinaczki zaczynam odczuwać wyniosłość najwyższego szczytu Austrii. Pokonałem sporą wysokość, a końca wspinaczki nie widać. Jak dotąd nie spotkałem innych turystów. Większość z nich wyruszyła wczesnym rankiem ze schroniska Stüdlhutte i prawdopodobnie już zeszła na drugą stronę, w kierunku schroniska Erzherzog Johann Hütte (3451 m n.p.m.). Co jakiś czas zakładam autoasekurację w postaci pętli zahaczonej o skalny występ.
W pewnym momencie dostrzegam dwie osoby. To niemieckie małżeństwo, które bardzo powoli zmierza ku szczytowi. Ponieważ przez chwilę opóźniają moją wspinaczkę, mam czas na zrobienie zdjęcia żółtej tabliczki przytwierdzonej do skał.
Po paru minutach wyprzedzam niemieckie małżeństwo, ale i tak za chwilę się spotkamy, ponieważ doszedłem do miejsca, gdzie dalsze poruszanie się po grani bez asekuracji byłoby niebezpieczne. We trójkę zastanawiamy się, co zrobić. Gładka, stroma skała uniemożliwia dalszą wspinaczkę. Wprawdzie są w niej dwa punkty asekuracyjne, ale zbyt oddalone od siebie. Niemiec postanawia, że spróbuje się wspiąć. Wpina linę do pierwszego punktu i stara się dojść do drugiego, jednak po chwili zsuwa się i bezwładnie zawisa nad przepaścią. Wciągamy go! Na szczęście nie odniósł żadnych obrażeń. Po dłuższym namyśle dochodzimy do wniosku, że łatwiej będzie zejść z grani i podejść w innym miejscu. Zabieram drugą linę i ubezpieczany przez Niemców próbuję zrealizować nasz plan. Udaje się! Dochodzę do drugiego punktu asekuracyjnego i rzucam linę Niemcom.
W tym samym czasie pojawia się trzech wspinaczy, którzy przy zastosowaniu odpowiedniej techniki przechodzą po gładkiej skale niczym górskie kozice. Okazuje się, że jest to austriacki przewodnik z dwoma amatorami mocnych wrażeń. Ponieważ pogarsza się pogoda, a droga jest znacznie trudniejsza niż sądziłem, dalszą wspinaczkę postanawiam kontynuować z nimi.
Z pomocą przewodnika szybko zdobywam szczyt, ale widoczność jest już bardzo ograniczona. Pamiątkowe zdjęcie przy krzyżu nie jest zbyt udane, ale ważniejsze od zdjęcia jest bezpieczne dotarcie do schroniska Erzherzog Johann Hütte.
Nie wiem, czy bez austriackiego przewodnika zdołałbym odnaleźć właściwą drogę. Mógłbym jeszcze tylko liczyć na pomoc niemieckiego małżeństwa, ponieważ przez cały dzień wspinaczki nie spotkałem innych osób. Ze szczytu schodzimy w dość dobrym tempie, uciekając przed złą pogodą. Wkrótce docieramy do lodowca. Zakładamy raki i wiążemy się liną. Schroniska nadal nie widać, ale przewodnik doskonale zna drogę i na szczęście nie muszę się tym martwić. W schronisku panuje dość nieprzyjemny zapach. To efekt nakazu chodzenia w klapkach. Szpej i buty zostawia się w specjalnie do tego celu wyznaczonej sali.
Po dniu pełnym wrażeń szybko zasypiam. Rankiem upajam się widokami gór. Widoczność jest bardzo dobra, pogoda wspaniała.
W dole widać policyjny śmigłowiec. Jest coraz bliżej. Nie często można oglądać lecący śmigłowiec z góry.
Wiele ekip zdobywa szczyt. Najchętniej zostałbym tu cały dzień, ale przede mną jeszcze kolejne wyzwania i muszę wracać. Po kilku godzinach marszu trasą numer 712A omijającą lodowiec Ködnitzkees, doszedłem do schroniska Lucknerhaus, przy którym zostawiłem samochód. W tym miejscu kończy się moja przygoda z Grossglocknerem.
Przeglądając zdjęcia w aparacie, natrafiłem na zdjęcie żółtej tabliczki, które zrobiłem w miejscu, gdzie spotkałem niemieckie małżeństwo i gdzie napotkałem na dość duże trudności w dalszej wspinaczce. Na tabliczce widniał następujący napis: „If it took you more than 3 hours to get here turn back! Your life depends on it. Expect major difficulties from here on!”
Okazało się, że tabliczka została umieszczona na wysokości 3.550 m n.p.m. i wyznaczała tzw. „time checkpoint”. Jeżeli dotarcie do tego miejsca, ze schroniska Stüdlhutte, zajęło więcej niż 3 godz. należało zawrócić. Dalsza droga na szczyt była jeszcze trudniejsza i dopiero teraz uświadomiłem sobie, w jakie tarapaty mógłbym popaść, gdybym nie spotkał austriackiego przewodnika. Taury nauczyły mnie pokory i nieprzeceniania własnych sił. Pomimo wcześniejszego przejścia wszystkich szlaków w Tatrach Polskich i sporej części Tatr Słowackich, odbycia zimowego kursu taternickiego, nabyte doświadczenie okazało się zbyt małe na alpejskie szczyty.
Borysław Dzieciaszek
Porady:
- Przed wyjazdem w Alpy warto wykupić ubezpieczenie obejmujące akcję poszukiwawczą i ratowniczą. Koszty tego typu akcji, a także transportu poszkodowanego do Polski, nie są pokrywane ze standardowego ubezpieczenia w NFZ. Można też wstąpić do Alpenverein – Austriackiego klubu alpejskiego, w którym po opłaceniu składki otrzymujemy kartę członkowską będącą zarazem polisą ubezpieczeniową ważną do końca stycznia roku następnego. Dzięki niemu nie będziemy musieli się martwić o koszty akcji poszukiwawczo-ratowniczej i uzyskamy zniżkę w wielu schroniskach. Należy pamiętać jednak o tym, że składki członkowskie powinny być uiszczane co roku, a chęć wystapienia z klubu należy zgłosić w formie pisemnej.
- Na Grossglockner prowadzą 3 drogi: 712A (Mürztalersteig), 712 (Alter Kalserweg) oraz najtrudniejsza – granią Stüdlgrat. Wszystkie drogi wymagają sprzętu wspinaczkowego oraz asekuracji drugiej osoby.
- Droga Mürztalersteig, oznaczona jako 712A, prowadzi prawym skrajem lodowca Ködnitzkees. Po przejściu tego odcinka lodowca rozpoczyna się wspinaczka do schroniska Erzherzog Johann Hütte (3451 m). W schronisku należy spędzić noc, a szczyt zaatakować dopiero następnego dnia rano.
- Droga Alter Kalserweg, oznaczona jako 712, prowadzi początkowo lewym skrajem lodowca Ködnitzkees, a później przebiega niemal jego środkiem. W końcowym etapie łączy się z drogą Mürztalersteig, prowadzącą do schroniska Erzherzog Johann Hütte.
- Droga prowadząca strzelistą granią Stüdlgrat jest zalecana dla doświadczonych wspinaczy, którzy po nocy spędzonej w schronisku Stüdlhütte, wczesnym rankiem, wyruszają na szczyt.
- Planując nocleg w schronisku Erzherzog Johann Hütte, z którego atakuje się szczyt łatwiejszą, dobrze oznakowaną drogą, nie musimy zabierać śpiwora i karimaty. W schronisku nie ma bieżącej wody, ale warunki dla zregenerowania sił są wystarczające. Szpej wraz z butami zostawia się w przedsionku, a po schronisku chodzi się w klapkach, których jest pod dostatkiem. Śniadania nie warto wykupywać, ponieważ za kwotę ponad 8 euro otrzymamy: dwie kromki chleba, masło, mały serek, dżem i herbatę. Oczywiście od czasu mojej wyprawy menu i ceny na pewno się zmieniły. Więcej informacji znajduje się na stronie internetowej schroniska Erzherzog Johann Hütte http://www.erzherzog-johann-huette.at/index.htm
- Po zejściu z gór warto się odświeżyć, biorąc prysznic w schronisku Lucknerhaus, opłata wynosi kilka euro.