Glittertind (2457 m n.p.m.)
Drugim, pod względem wysokości, szczytem Półwyspu Skandynawskiego oraz Norwegii, jest położony w paśmie Jotunheimen, Glittertind (2457 m n.p.m.).
Całkowita wysokość szczytu jest zmienna w zależności od grubości pokrywającej go czapy firnowej. Dawniej Glittertind był uważany za najwyższy szczyt Norwegii.
Na Glittertind prowadzą dwa szlaki ze schronisk Spiterstulen (4 godz.) i Glitterheim (3 godz.).
Szlak ze schroniska Spiterstulen jest dłuższy i ciekawszy, dlatego wybieramy ten wariant wejścia. „Wybieramy”, ponieważ Glittertind zdobywam z Karoliną.
Najpierw, prawie 2 km, wspinamy się stromym zboczem Visdalen. W dole widać rzekę Visa i położone nad nią schronisko Spiterstulen wraz z drogą dojazdową.
Mijamy niewielki wodospad.
Po pokonaniu zbocza, dochodzimy do podnóża góry Skautkampan (1443 m n.p.m.). Naszym oczom ukazuje się ogromny płaskowyż. W oddali widać Glittertind. Góra wydaje się być łagodna i łatwa do zdobycia. Płaskowyż robi niesamowite wrażenie. Nie sądziłem, że po pokonaniu zbocza Visdalen, napotkamy na tak rozległy, płaski teren. Mamy szczęście do pogody i do niewielkiej ilości turystów. Rzadko spotykamy inne osoby, co jest dodatkowym atutem gór Jotunheimen.
Żeby dostać się do podnóża Glittertind, oprócz wspięcia się na zbocze Visdalen, musimy przejść ponad 4 km płaskowyżem i przeprawić się kilkukrotnie przez strumienie (m. in. Skauta i Steindalselve), spływające z lodowych czap.
Początek podejścia na sam Glittertind jest stromy z łatwo osypującymi się kamieniami. Brązowe głazy w naturalny sposób wyznaczają drogę, ale trzeba być skoncentrowanym, żeby nie zboczyć z oznakowanego szlaku. Skalne rumowisko robi wrażenie.
Podczas podejścia jeden z kamieni ucieka mi spod stopy i niebezpiecznie stacza się ze zbocza. Krzykiem ostrzegam idących za mną turystów, w tym Karolinę, która pozostaje nieco w tyle. Przyczyna wolniejszego marszu Karoliny wyjaśni się już wkrótce. Powodem była nasza córka Kornelia, która postanowiła spłatać nam figla i incognito, jeszcze przed narodzinami, zdobyć szczyt razem z mamą i tatą.
Po pokonaniu stromego odcinka, szlak przebiega nieco łagodniej, a duże kamienie przechodzą w mniejsze.
Idziemy po płytkich połaciach śniegu. Raki nie są konieczne. Pogoda cały czas dopisuje. Końca wspinaczki nie widać. Podejście ciągnie się monotonnie. Z daleka Glittertind wydawał się mniej wymagający.
Z każdym metrem wysokości widoki są coraz piękniejsze. Na południowym zachodzie widać Skauthøe (1993 m n.p.m.) z charakterystycznym kotłem i stawem na jego dnie.
Na zachodzie rozciąga się widok na Galdhøpiggen, który zdobyłem w ubiegłym roku.
Widoczne jest nawet najwyżej położone, na całym Półwyspie Skandynawskim , schroniska Juvasshytta (1841 m n.p.m.) i jezioro Juvvatnet.
Po kilkugodzinnej wspinaczce docieramy w okolice szczytu. Tutaj musimy się przebrać ponieważ na ostatniej prostej spotyka nas największa niespodzianka. Wierzchołek Glittertind przykryty jest ogromnym, lodowym nawisem. Warunki panujące na samym wierzchołku są zupełnie inne, niż te, które towarzyszyły nam do tej pory.
Uzbrojony w czekan wchodzę na śnieżne pole i robię rekonesans. Wprawdzie jest ono nachylone pod niewielkim kątem i trudno byłoby z niego zjechać, ale w przypadku natrafienia na lód, zawsze warto mieć „dziabkę” w pogotowiu.
Jest bezpiecznie. Na śnieg wchodzi również Karolina uzbrojona w kilki trekingowe, które w tym miejscu okazują się być wystarczające.
Robimy pamiątkowe zdjęcia, a ponieważ na horyzoncie pojawiają się gęste chmury i zanosi się na pogorszenie pogody, szybko schodzimy ze szczytu tą samą drogą.
Najtrudniejszym odcinkiem do pokonania jest gruzowisko osuwających się kamieni. Mamy zamiar je przejść przed ewentualnym deszczem, co nam się udaje. Dalsza część drogi powrotnej, pod względem ukształtowania terenu, jest już bezpieczna, ale ja, przeprawiając się przez pierwszy strumień u podnóża Glittertind, wywijam klasycznego „orła” i ląduję na plecach w wodzie. Na szczęście upadek zamortyzował plecak, który uchronił mnie również przed doszczętnym zmoczeniem ubrania. Od tej pory już wiem, że kamienie wystające ze strumienia mogą być śliskie i nie należy po nich skakać. Humory nam dopisują, pogoda również. Deszcz nie padał i po pokonaniu łącznie ok. 16 km odległości w dwie strony i dwukrotnie (raz pod górę, a raz w dół) ponad 1300 m różnicy wysokości, docieramy w okolice schroniska Spiterstulen. Glittertind finalnie okazał się zacną górą, dla której warto odwiedzić Jotunheimen, tym bardziej, że po drugiej stronie doliny Visdalen znajduje się jego nieco wyższy brat, Galdhøpiggen i podczas jednego wyjazdu można zaliczyć dwa najwyższe szczyty Skandynawii oraz dziesiątki innych atrakcji.
Borysław Dzieciaszek
Porady:
- Wybierając się w góry Jotunheimen musimy być przygotowani na warunki zimowe, ponieważ nawet w środku lata, w ich wyższych partiach zalega śnieg. Dzięki różnorodnemu ukształtowaniu terenu znajdziemy zarówno łatwe szlaki, biegnące dolinami, jak i trudne trasy przeznaczone dla doświadczonych turystów wyposażonych w odpowiedni sprzęt, taki jak: raki, czekan, uprząż, lina, zimowe górskie buty, karabinki itp. Musimy być też dobrze przygotowani na nagłą zmianę warunków atmosferycznych, nawet na krótkich trasach. Na szlak nie wychodzimy bez mapy i kompasu, a w przypadku słonecznej pogody należy pamiętać o okularach przeciwsłonecznych i kremie z jak najwyższym filtrem UV.
- Informacje na temat schroniska Glitterheim znajdziemy na stronie interntowej: https://glitterheim.dnt.no/english-glitterheim/
- Informacje na temat schroniska Spiterstulen znajdziemy na stronie internetowej: https://www.spiterstulen.no/nb/